To. Recenzja #1


Powieść Stephena Kinga pierwszy raz została wydana w latach 80. ubiegłego wieku i na stałe wpisała się w kanon literatury grozy. Historia tajemniczych zniknięć w niewielkim miasteczku, sympatyczni bohaterowie i tytułowe „To” potrafiły zrobić niesamowite wrażenie. Nic dziwnego, że powieścią zainteresował się świat kina. Pierwszą, dwuczęściową ekranizację widzowie mogli oglądać już w 1990 roku, a teraz na ekrany kin trafia nowa adaptacja dzieła. T-t-to jest „To”.

Od razu należy zaznaczyć, że w porównaniu do powieści, film Andy’ego Muschiettiego opowiada zaledwie połowę książkowej historii dziejącej się w małym zapyziałym Derry – choć równie dobrze mogłyby być to Pasikurowice Dolne lub inne prowincjonalne miejsce zapomniane przez Boga. Bohaterami są dzieci próbujące rozwikłać zagadkę zniknięć i przeciwstawić się czającemu się w kanałach złu. Druga kwestia dotyczy ram czasowych. W stosunku do pierwowzoru przesunięto wydarzenia o około trzydzieści lat, w efekcie losy grupy dzieciaków nazywanych w szkole frajerami, toczą się na ekranie w latach 80. ubiegłego wieku. Brzmi prawie jak opis „Stranger Things”, co? Efekt potęguje fakt, że jednego z małoletnich bohaterów gra Finn Wolfhard, znany z tego właśnie serialu od Netflixa.

W przypadku tego filmu w pewien sposób decydujące jest już pierwsze pięć minut –  to, jak twórcy poradzili sobie z kultową sceną, w której mały Georgie puszcza zbudowany przez Billy’ego Jąkałę okręcik ostatecznie lądujący w kanale ściekowym. Tam, w ciemnościach kanałów pojawia się klaun – Pennywise Tańczący Klaun, który utknął tam, bo podczas burzy zwiało cały jego cyrk. A co było dalej, to należy zobaczyć samemu. Wiedziałem, że od tego, jak poradzi sobie z tym Muschietti, będzie zależał poziom reszty filmu. Dał radę.

 „To” nie jest zbyt dobrym horrorem. Bo też trudno określić je typowym horrorem.  Są mocne momenty, ale wrzucanie „Tego” do szuflady horrorów by było uchybieniem. To przede wszystkim bardzo dobry film. Jeśli ktoś nastawia się na typowe gore, to uzna „To” za średniaka. To nie jest tylko opowieść o krwiożerczym klaunie – o którym jeszcze za moment – a raczej historia o grupie dzieciaków, które  podejmują rękawicę w walce z własnym strachem. To natomiast prowadzi do równania, w którym po lewej stronie „Tego” mamy przerażającą scenę, a po prawej znajdzie się taka, od której można wybuchnąć śmiechem. Humor dzieciaków trafia w punkt, nie jest to ugrzecznione wyzywanie kończące się "No chyba ty". ONE PRZEKLINAJĄ I CISNĄ SOBIE PO STARYCH. Plus punkt dla twórców.

Pora na kilka zdań o tytułowym „Tym”. Przybiera ono postać tańczącego klauna, najpełniejszego wcielenia zła.. Pennywise jest koszmarem dla dzieci (dorosłych też), uwielbia rebusy i gierki słowne, a jak na ekranie pojawia się czerwony balonik, to można szykować się na nadejście tego szaleńca. Wcielający się w „Tego” Bill Skarsgård spełnia najważniejsze zadanie – miesza szaleństwo, groteskę i najczystszą grozę w postaci, która teoretycznie powinna bawić. Każda scena z klaunem jest odpowiednio intensywna i duszna. Patrząc na jego kreację można poczuć przynajmniej dyskomfort.

Kiedy film się kończy, łatwo zresztą poczuć niedosyt – Skarsgård ma swoje pięć minut podczas mrożących krew w żyłach scen, ale wcielanie się w psychopatycznego klauna idzie mu tak dobrze, z taką chorą gracją operuje mimiką i głosem, że chciałoby się jeszcze więcej scen, w których po prostu mówi. Bo i tak zdarza mu się więcej mówić, gdy by mógł zarżnąć całą gromadę bohaterów.

I chociaż to o nim (o „Tym”) po seansie mówi się najwięcej, to nie klaun gra tutaj główną rolę, a ekipa „frajerów”. Wszystko kręci się wokół tych młodych bohaterów – ich wspomnianych docinek, nieporadności, czy rozbrajającej dziecinności. Każdy ma swój charakter, a nie jest wypełniaczem czasu antenowego z zachowaniem godnym gry w „Klanie”. Jaeden Lieberher, czyli Billy Jąkała fantastycznie wciela się w chłopaka załamanego śmiercią brata, równocześnie pełniącego funkcję lidera grupy. Jack Dylan Grazer jako Eddie ujmuje swoimi nerwowymi monologami o higienie. Jeremy Ray Taylor – filmowy Ben potrafi wzruszyć swoją nieporadnością, odwagą i inteligencją. Wspomniany Finn Wolfhard - okularnik Richie – rewelacyjnie oddaje ducha wygadanego pajaca. W pamięci na dłużej mogą nie zagościć Chosen Jacobs (Mike) i Wyatt Oleff (Stan). Nie ze względu na złą grę, scenariusz bywa bezlitosny, trudno.

Na osobną myśl zasługuje Sophia Lillis grająca w „Tym” Beverly, czyli jedyną dziewczynę w grupie. Młoda aktorka przez cały czas balansuje na linie rozwieszonej między uśmiechniętą chłopczycą i dojrzewającą outsiderką obgadywaną przez całe miasteczko. To na jej barkach spoczywają jedne z najmocniejszych scen. Lillis jako Beverly staje się sercem grupy, pieczętując doskonałą chemię między bohaterami, która jest z pewnością największą zaletą filmu.

Film ma odwagę lawirować między horrorem i komedią, spełniając wyznaczone cele na obu frontach. Oddaje to siłę dziecięcej psychiki, która jest w stanie lepiej poradzić sobie z niewytłumaczalnym niż sztywna psychika dorosłego. To rodzi pytanie, czy w związku z tym, druga część „Tego” może być znacznie straszniejsza, skoro jej akcja będzie dziać się 27 lat później?

Za wadę w obrazie Muschiettiego można uznać nieco przeciągnięte zakończenie, z  uzasadnionym pęknięciem, które dość brutalnie wybija widzów z klimatu narastającego napięcia. To chyba jednak niewielka rysa na szkle. „To” jest udanym filmem. To dopiero „Rozdział pierwszy”. Oryginał Kinga jest dość dużą książką, w której przeplatają się dwa czasy bohaterów – dzieciństwa i dorosłości. Muschietti podjął odpowiedzialną decyzję i postanowił podzielić to na dwa filmy (o czym nie pomyśleli autorzy filmowej „Mrocznej wieży”). Pierwsza część opowiedziała nam o dzieciństwie bohaterów. Drugi przeniesie nas w ich dorosłość. Dało to większą przestrzeń na dobre zaprezentowanie młodocianych bohaterów i małomiasteczkową atmosferę posępnego Derry. 

„To” jak, w 2019 złapiesz czerwony balonik? Uniesiesz się?

Komentarze