Nocebo - The rise of Ttuce. Recenzja #1


Jestem wielkim fanem Dragon Balla autorstwa Akiry Toriyamy, tak samo jak pewien odsetek znajomych. Nawet jeżeli Super łamie mi serce, to je śledzę. Jako twórca-amator lubię też czasami poczytać opowiadania innych osób, chociaż nie tak często. Jest tego kilka powodów. Często umierają po kilku rozdziałach, nie trafiają w mój gust, niektóre są cholernie wtórne i nudne. Ile mogę czytać o miłościach w świecie potterowskim lub czymś podobnym? Tak na poważnie, to nie czytam ich prawie wcale, obecnie ze cztery opowiadania.
Znalazłem receptę dla ludzi z podobną zajawką, właśnie czytacie jej recenzję. Prezentuję wam Rise of Ttuce, czyli historię dziejącą się zaraz po zakończeniu sagi Buu. Brzmi znajomo? Tak, Super też rozpoczyna się w tym czasie. Nawet jest do niego kilka kluczowych nawiązań. Na szczęście, jest lepiej niż w nowej części anime. Postaram się przy tym dać jak najmniej spoilerów, żeby nie psuć ewentualnej lektury zainteresowanym.
Gdy stara furia powraca w nowej postaci, a nieoswojone zło dochodzi do głosu, Saiyanie muszą dokonać wyboru pomiędzy światem, który ich przygarnął, a tym, który został im odebrany.” – tak głosi oficjalny opis tego opowiadania, działający jak magnes na naszą uwagę. Bo później to już jest tylko lepiej.
Pozwolę sobie na zdradzenie kilku szczegółów z pierwszego rozdziału, żeby wszystko w ogóle miało jakiś sens. Wszystko dzieje się na krótko po uratowaniu Wszechświata przed złym Buu, więc nie ma jeszcze Pan, Bra jest bobasem, a Goten i Trunks to dwa małe tornada. Ziemia ma się dobrze, Goku i Vegeta tłuką się podczas wspólnych treningów, Piccolo medytuje w samotności. Brzmi jak sielanka? Nic bardziej mylnego! Bo za chwilę cały świat staje na głowie, gdy na jedno z miast spada statek kosmiczny, a jeśli już mamy uściślić, to jednoosobowa kapsuła kosmiczna. Właśnie przyleciały kłopoty, może nawet większe niż kiedykolwiek wcześniej spotkały naszych bohaterów.
Nie będzie niespodzianką, jeśli zdradzę ten jeden sekret – oto przybyła tytułowa Ttuce. Jak się szybko okazuje, jest ona Saiyanką, ale taką trochę nietypową, o czym podczas lektury zdarzało mi się zapominać. „Jej krótkie i asymetrycznie ścięte włosy, tak samo jak sierść na ogonie, były jasne jak u Osiemnastki, a oczy szare jak stal” – dość nietypowe, skoro rasa małpiatek była obdarzona czarnymi włosami i oczami o podobnej barwie. Wyjątkami oczywiście byli: Trunks i niekanoniczny Brolly, ale to nie jest obecnie najważniejsze. Ttuce, którą zwykłem tytułować Pierwszą Damą Zniszczenia, jest… chyba najłatwiej ją nazwać wredną suką ze skłonnościami do ludobójstwa. Tak, zdecydowanie tak jest najłatwiej. Ale po co przyleciała, co ją łączy z mieszkającymi na Ziemi Saiyanami i co w tym wszystkim odgrywają trupy? To już zadanie dla was.
Jak sama autorka wie, pozwoliłem sobie nazywać Rise of Ttuce Grą o Tron w mangowym świecie. Początkowo prosta historia, z jaką jest utożsamiany Dragon Ball, szybko zmienia się w opowieść pełną moralnych wyborów, zdrad, krwi, walk, bólu i uczuć. Daję uciąć sobie rękę, że przy części twistów fabularnych będziecie zbierać szczęki spod biurek. Skoro już padły obok siebie słowa krew, walka, ból to należy wspomnieć o filarze tego świata. Mordobicie jest opisane w piękny sposób. Trzeba kogoś połamać? Zrobione. Rozczłonkować? Ok. Pozbawić życia dużą liczbę osób za jednym zamachem? I to autorka może ci zagwarantować. Szczególnie, gdy w grę wchodzi moc zdolna dokonać tego w kilka sekund.
Zawsze w opowiadaniach fanów danego uniwersum obawiam się wykastrowania bohaterów z ich charakterów. Nie tym razem. Nie można powiedzieć, że Nocebo coś zepsuła w tym aspekcie, bo dobrze znane postacie są takimi samymi, jak oglądało się je dużo czasu temu na RTL7. Goku to wciąż Goku, czyli dziecko w ciele dorosłego – no dobra, nie zawsze, bo gdy przychodzi czas walki, to są fajerwerki. Podobnie jest w przypadku pozostałych Wojowników Z oraz ich przyjaciół. Pan Książę Vegeta nie został nagle duchem rodziny, pielęgnującym ognisko domowe, o to można być spokojnym. Gohan jest… pozwolę go sobie zostawić w cieniu dwóch pierwszych wojowników, żeby dać przyszłym czytelnikom możliwość zapoznania się z tym wcieleniem pierworodnego Son Goku. Za to moimi faworytami w całym tym szaleństwie jest deadly duo: Siedemnasty i Yamcha. Ich relacje są tym często zapominanym elementem Dragon Balla, czyli humorem. No dobra, gdy trzeba, to i złoją kilka tyłków. Tak, Yamcha coś tam powalczył sobie – więcej nie mówię.
Do warstwy językowej w ogólnym rozrachunku nie mam zastrzeżeń. Widać, że przez dwa lata autorka dopracowywała swój warsztat, co mnie momentami onieśmielało jako „kolegę z branży”. I tutaj jest złamany schemat kanonu – słownictwo niektórych osób nie jest grzeczne. Początkowo mnie to raziło, bo wydawało mi się wciskanym na siłę, jednak w pewnym momencie został odnaleziony złoty środek. Opisy krajobrazów są bardzo porządne, a gdy opisywane są rozterki natury moralnej, to można tylko przecierać oczy ze zdumienia. Jak już wspomniałem wcześniej, bijatyki są zrobione bardzo widowiskowo, tak dragonballowo.
36 rozdziałów i epilog, to wszystko podzielone na trzy sagi. Tylko tyle i aż tyle powstało w celu opowiedzenia nam wydarzeń z nowej historii w świecie Smoczych Kul. Czułem niedosyt, gdy czytałem ostatnie linijki, ale z drugiej strony podchodziłem do tego wszystkiego racjonalnie – przeciąganie historii by mogło umniejszyć jej jakości. Zamiast tego na koniec jest… a co ja tam będę zdradzać. Kto doczyta, ten będzie wiedział, co może powstać w przyszłości.
Nie, moja droga Nocebo, to wcale nie jest presja, możesz wciąż spać spokojnie… ale weź coś nowego udostępnij.
Opowiadanie dostępne pod linkiem: Nocebo - The Rise of Ttuce 

Komentarze

  1. No muszę Ci powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś. :D Naprawdę nie spodziewałam się czegoś takiego! Bardzo Ci dziękuję za taki piękny tekst. Niezwykle mi miło, że zechciałeś poświęcić czas, żeby Ttuce zrecenzować. To zdecydowanie wisienka na torcie po tych dwóch latach tworzenia opowiadania.

    Od siebie mogę dodać tylko tyle, że to pierwsza rzecz, jaką napisałam po baaardzo długiej przerwie. I dlatego cieszę się wręcz podwójnie, że udało mi się doprowadzić ten projekt do końca. Teraz pozwolę sobie oczywiście umieścić odnośnik do recenzji na blogu, bo jestem dumna. ;P

    Aktualnie pracuję nad tym, byś moją kolejną pisaninę mógł już otrzymać do rąk własnych w formie drukowanej. :D Zobaczymy jak mi pójdzie. Mam na koncie opublikowanych (w druku) kilka form krótkich, ale książka to już większe wyzwanie.

    Raz jeszcze dziękuję!

    PS. 36 rozdziałów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczbę rozdziałów poprawiłem, 38 gdzieś mi się uroiło :D

      Od samego początku noszenia się z pomysłem uruchomienia tego kawałka internetowej podłogi, chciałem poświęcić kilka słów Twojemu projektowi. Należało mu się. Nie jest mój tekst idealnym, ale postanowiłem się nie bawić w jakieś oceny, jak to ma miejsce w różnych recenzjach opowiadań. W ogóle, pisanie recenzji niepełnego tekstu dla mnie mija się z celem, więc za dużo o fanfickach tutaj raczej nie będzie. Wolę pozostawienie oceny zainteresowanym Twoim opowiadaniem.

      Jak zawsze, służę pomocą. Myślę, że to już czas rozpoczęcia pisania siódmego rozdziału, bo wstępny szkic już powstał. Na przygody Gabrysia trzeba będzie chwilkę zaczekać.

      Usuń

Prześlij komentarz